Zbutwiałe trzewia

Padał deszcz od tylu dni.
Codzień marny szary świt.
Przemoczony każdy but,
ląd gdzieś dawno zniknął już.

Smutek czaił się za zęzą,
ciężkie słowa w gardle więzną.
Wszędzie flauta dookoła,
ktoś mnie stąd wyciągnąć zdoła?

Wtem nieśmiało gdzieś o świcie
w żagle tchnęło nowe życie.
Załopotał bezan, fok,
trzeba było dobrać grot.

Promień słońca zmrużył oczy,
nic mi pleców już nie moczy,
ciepło piersi wypełniło.
Kiedy tak ostatnio było?

Dzielnie szedł więc piękny jacht,
gdzieś uleciał cały strach,
że już lądu nie zobaczę,
że nie spełnię swoich marzeń.

Już widziałam nowy brzeg,
życie wzięło wyższy bieg.
Leczy gdy chciałam doń zawijać
słońce wnet poczęło znikać.
Ściana deszczu zmyła pokład
i mój nowy suchy sztormiak.

Gdzieś osiadłam na mieliźnie
i tak siedzę w tej zgniliźnie.

Kiedyś pewnie się wygrzebię
ale kiedy? Tego nie wiem.

Autor: mnkrs120 Kategoria: Różne

 

Oceń wiersz

 

Komentarze

Komentować mogą tylko zalogowani użytkownicy. Jeśli nie masz jeszcze konta, możesz się zarejestrować.