Jan Wawrytko - pierwszy taternik

Górują szczyty ponad dolinami,
biegają hultaje znów za panienkami,
płynie w swym korycie piękna Białka
nasza a nad nią stoi mała skałka,
gdzie za młodu dzięcięta i panicze,
a później później wytrawne wilki taternicze,
pierwsze swe kroki na góry stawali,
a potem stąd w Tatry już prosto jechali.
To w takiej okolicy, nad tatrzańskim potokiem,
pośród smerczyn rosnących tuż nad Morskim Okiem,
stała chałupa góralska z drewna z ściętym dachem,
jakich nie uświadczył podróżnik pod Lachem,
wokół spiskich chałup Niemców jedna się ostała,
jedna chatka uboga, rzec by można mała,
a w niej stary już góral - Jan Wawrytko mieszkał
w raz z żoną Marią, co pierwsza tu mieszka,
bo mąż jej rodził się dalej, na dalekiej północy,
gdzie świtem jadąc z Krakowa dojedziesz ku nocy,
a z Zakopanego droga dwukroć długa,
więc ją tylko szatański w dzień przebędzie sługa,
a Jan do rodziny jeździwszy przed laty,
nocował w stolicy, gdzie kompan szył szaty,
którego to najlepiej znał jeszcze od dziecka,
gdy Polska była nasza wolna i szlachecka.
Ciężko teraz pracował na tartaku swoim,
odmawiając modlitwę: Racz dać dziatkom moim
wszystkiego co do żywota ziemskiego potrzeba
i wszystkiego czego im trzeba by iść stąd do nieba.
Gorliwy był to wierny, z księdzem zaprzyjaźnion,
razem czasem śniadali, i służyli baśniom,
rozpowiadając je wśród dziatwy we wsi pospolitej,
co słynęła ze społeczności nadzwyczaj tu zżytej,
słuchała ona bajań starych tych bajarzy,
i wydała z siebie później gawędziarzy,
jak Sabała Klimek, czy Wawrytko młody,
których to późniejsze w górach mych przygody,
do historii przeszły jako taternictwa
początki nieśmiałe i były to wyczyny bynajmniej nie małe.
Ale właśnie to Jasiek z Wawrytków urodzon,
zaczął baśń tę o Tatrach, jak chłop za czynszem powodzon,
wcielać w życie człowiecze, sens w nie nowy wdawać,
choć niezbyt to mądre, ba głupie mogło się wydawać
współczesnym mu góralom co w tamtejszych czasach
tańcować woleli i kufle tukli po szałasach.
Sam on więc ruszał gdy Słońce tylko wzeszło,
a wracał dopiero gdy z nieba odeszło.
Chadzał dniemi całe po tatrzańskich ścieżkach,
co podówczas całe obrastały w meszkach,
później je dopiero, w Sabałowych czasach,
oznaczyli by nie błądzić tu ceper po lasach.
Wchodził Janek wysoko, gdzie poniosły nogi,
ponoć raz nawet dotarł pod Baranie Rogi,
ale brak sprzętu mu było rzec taternickiego,
więc prędko powrócił do Oka Morskiego.
Tu przesiadywać lubiał, smerków było pełno,
jak się trochę nawdychał, czasem mu się zdrzemło,
prowadził też tu dzieci by okazać Mnicha,
co długo wejść na niego nikt nie mógł do licha.
Ten tatrzański symbol, co dalej góruje,
i baczącym turystom drogę okazuje,
zadziornym się okazał i chamskim bez mała,
spychając kilka pokoleń, aż turysty gała
wyjdzie z orbit gdy obaczy jego strome ściany,
co opadają naprzeciw Czarnostawiańskiej Siklawy.
Człek ten w górach nie zginął, choć z pewnością pragnął,
dziewięćdziesiątkę los mu bystro walnął,
i zjadłszy to bunca, wypiwszy żętycę,
poszedł boso na wyżnią świata Kotelnicę,
co u Ojca naszego nad niebem góruje,
i tam idącym do Pietra dorgę pokazuje,
gdzie droga prawdziwego taternika się kończy
i każdy kto ją zaczął, tamże ją zakończy.

Unieście, 21 lipca 2013 r.

Autor: ok1997 Kategoria: Różne

 

Oceń wiersz

 

Komentarze

Komentować mogą tylko zalogowani użytkownicy. Jeśli nie masz jeszcze konta, możesz się zarejestrować.


(:

Kto raz pokochał góry ,kochać je będzie całe życie .:)))

Brdzo fajny ,
pozdrawiam,
:):):)

  • Autor: MARTIN Zgłoś Dodany: 22.07.2013, 10:51